Kwiaty też mają swój Wielki Tydzień. Zauważyłem to 2 kwietnia 2010 roku, kiedy obcinałem zmarznięte pędy róży rosnącej przy schodkach do mojego domu. Kiedy zbierałem ścinki, znalazłem kolczaste gałązki leżące na kępce przekwitających krokusów. Wtedy jeszcze tak nie obserwowałem dokładnie postępów wiosny i pierwszy raz dostrzegłem tę kompozycję: przy kamieniu pod różą rosła kępka fiołkowych krokusów.
Od tamtej pory co roku je obserwuję. Wypatruję ich w marcu, widzę w katalogu zdjęcia z 11/3/2019
inne z 17/02/2016
A jak dziś 3/4/2021 wyglądały, pokazałem na Twitterze, dodając galerię wsteczną, z całego marca.
Od 11 lat obserwuję to miejsce w ogródku, gdzie przy kamieniu pod krzewem róży wypatrzyłem kiedyś przekwitające #krokusy. Wielki Tydzień 2010. W tym roku tak wyglądały: patrzymy od dziś wstecz pic.twitter.com/NwKPCRXwo6
Jedenaście lat temu zderzenie kolców róży wbitych w opadły kwiat
przyciągnęło serię skojarzeń pasyjnych.
Pasyjnych, a więc paschalnych.
A ponieważ czas Wielkiego Tygodnia wybrał Kościół,
ale obliczają go planety,
ma on zakorzenienie rzeczach,
zapuszcza w nich korzenie jak te krokusy w tej ziemi,
upadające w końcu w każdą stronę
- zatem i rzeczy muszą o tym czasie nam opowiadać.
Stąd wielkoczwartkowy kielich,
od którego Pascha się zaczyna
i przez który się dokonuje.
Wielki Tydzień Kwiatów
Żeby się dało wiersz przeczytać bez karkołomnych manipulacji z widokiem, podaję tekst osobno w trybie tekstowym.
Równonoc: pełnia wybarwienia
A potem się bez ruchu odwróci cofnie i uchyli zarazem w każdą stronę Nie będzie dane tego widzieć jak nie było widać nabierania skupiania się i usprężania barw W końcu ustanie wartki przybór Wtedy podziemnej czerni pręga wykona skrycie wrogi akt przekamienienia ● ● ● ● ● ● ● Jeszcze wzniesiony ale odchylony kielich żywego gdy członków płaty spluł zwyobezbarwił goryczy płaszcz
Był sobie raz rybak z żoną. Wygoniła ich z domu powódź. Musieli szukać innego miejsca. Jak to kiedyś bywało, uszli niedaleko. Za niedługo doszli do niedużej wyżynki. Wtenczas rybak powiedział:
– Żono, popróbujemy tutaj.
Poszli się rozejrzeć; leżałały kawałki drzewa; kiedyś musiał tam zatonąć statek. Naznajdowali tyle kawałków, że już mogli sklecić okrągłe mieszkanko, taką jakby beczkę. I tam się wprowadzili. Rybak kiedyś przeszedł się nad wodę. Powiedział do żony: – Zdaje się, że tam pełno ryb.
Była tam jeszcze łódka, taka na wiosła. To on mówi: – Do licha, powinna mi się przydać taka łódka.
I miał jeszcze osła i sieci też zabrał. Wszystko co potrzebne zabrał ze sobą.
No i osiedlili się tam. Kiedyś rano mówi:
– Wiesz ty co? – mówi on do żony. – Chyba pójdę zobaczę. – I poszedł, wypłynął, zarzucił sieć i coś tam wyciągnął. A żona powiedziała: – Jak ci poszło?
– No – odpowiedział on – całkiem nieźle, ryb do syta. Ale jutro muszę się wybrać wcześniej.
Na drugi dzień wstał z samego rana i prosto na wodę. Pogoda była aż miło! Wiosłuje kawałeczek dalej do brzegu, wyrzuca sieci; a roiło się od ryb. Naraz jak się coś nie chlapnie. On myśli: „O, to jakaś spora sztuka!”. I w sieci siedziała duża ruba. Wyciąga sieć, a tam się pokazuje takie wielgachne rybsko. I odzywa się ludzkim głosem. On myśli sobie: „Co się tu dzieje? Co ja słyszę? Żeby ryba mówiła?”
Wtenczas ryba powiedziała: – Ach, mój rybaku, dobry człowieku, proszę cię, wypuść mnie na wolność; muszę tu ochraniać wszystkie małe rybki przed drapieżnikami. Jak mnie stąd zabierzesz, to te bestie pozabijają wszystkie rybki.
– No dobrze – mówi rybak – ale jesteś taka duża, utargowałbym za ciebie dużo pieniędzy.
– Ale mnie wypuść. Żądaj, czego chcesz.
– No dobrze – mówi on – mieszkam w takiej pustej beczce; chciałbym mieć zwyczajny dom. No to idę do domu.
I rybak poszedł do domu a rybę wypuścił.
Z daleka widzi, że tam stoi ładny dom. Myśli sobie: „A to ci dopiero”. Podchodzi blisko; kobieta stoi przed domem i mówi mu:
– Panie Boże, co tu się porobiło. Mężu, mamy ładny, nowy dom.
– Widzę – mówi on – zaraz ci opowiem, jak było. Złapałem wielką rybę. Ale jakaś taka dziwna, bo umiała mówić. I chciała, żeby ją puścić, bo musi pilnować małych rybek, bo tam chyba mi się zdaje są rekiny. I mówi mi: Co sobie życzysz. No to zażyczyłem sobie, żebyśmy mieli nowy dom.
– O, mój Boziu, jak to nam się poszczęściło, jak nam się poszczęściło! – powiedziała żona.
I weszli do tego domu i napili się kawy.
Na drugi dzień rybak wypłynął znowu na wodę. I złapał pełną sieć ryb.
Niedaleko od nich był targ. To on powiedział do kobiety: – Chodź ze mną, założymy osła i zawieziemy ryby na targ.
No tak. Drugiego dnia w drogę. Ryby na wóz i wio. A kobieta nigdy nie była tak daleko i się wtem odzywa: – A co to za dom tam stoi taki ładny?
– O – mówi rybak – tam mieszka burmistrz.
– Ojoj – mówi ona – ale bym chciała mieć taki. On jest dużo ładniejszy od naszego.
– Ano jest – mówi rybak – zgadza się, ale nasz też dobry.
No dobrze. Jadą na targ. Już więcej o tym nie mówią. Sprzedają drogo ryby, dużo za to zarabiają. Wracają do domu.
Ale na wieczór i w nocy kobieta nie może się z tym pogodzić.
– Wiesz co – mówi – tamten ładny dom, co tam był, pamiętasz? Poproś jutro rano rybę, żeby nam dała też taki ładny.
– E, tam – mówi mąż – nie będę prosił.
Ale ona mówi: – Poproś, nic się nie bój.
Chłop z biedy musiał to zrobić, no nie? Z samego rana wypłynął znowu. I mówi: – Rybko w jeziorze, przyjdź tu, niebożę.
Zrobiła się duża fala i wypłynęła ryba. I pyta się go:
– I cóż chcesz, dobry człowieku?
– Oj – on mówi – aż się boję mówić, ale moja żona strasznie by chciała mieć taki duży dom jak ten, co stoi kiedy się wjeżdża do miasta. Taki duży.
– Dobrze – mówi ona – możesz iść.
Wraca do domu. Podchodzi. A tam stoi taki piękny, duży dom.
– O – mówi żona – to teraz jesteśmy urządzeni. Mamy taki piękny dom.
Ano tak – mówi on – ale ja muszę wracać, muszę jeszcze złapać trochę ryb.
I rybak znowu nałapał dużo ryb.
A na drugi dzień zrobił z łapaniem przerwę, bo znowu pojechali na targ. Żona też pojechała. A przejeżdżali koło pałacu króla, bo tego dnia targ był w innym miejscu. I kobieta mówi: – A co to za dom taki duży i piękny?
– Ano, dom – mówi mąż – król tu mieszka, to jest królewski pałac.
– Ojej – mówi ona – chciałabym mieć taki.
– E, tam – mówi mąż – to tak nie może być. Przecież wszyscy nie mogą mieć takiego ładnego domu.
Znowu sprzedali ryby drogo i wracają do domu. Ale kobieta marudzi i marudzi. Tak długo, aż mąż powiedział: – No to już pójdę do niej jutro rano.
Rano znowuż na wodę. I mówi: Rybko, rybko w jeziorze, wypłyń do mnie, niebożę. – I znowu się zrobiła duża fala, i pokazuje się ryba.
– I cóż chcesz znowu, dobry człowieku?
– Oj, moja żona bardzo by chciała mieć taki dom jak ma królowa.
– No dobrze – mówi ryba – idź do domu.
On przychodzi do domu a tam ci stoi taki strasznie wielki pałac. A ona wtenczas mówi:
– No, tośmy już się urządzili, jużeśmy się urządzili.
– A podług mnie, to nic dobrego taki dom.
– Ale jeszcze będziemy mieli służbę i w ogóle.
– Właśnie – powiedział mąż – jeszcze do tego i to.
I znowu na ryby. Znowu masę nałowił. I teraz będzie trzecie życzenie, jak mi się nie pomyliło.
Na drugi dzień znowu jadą na targ z tymi rybami. I przyjeżdżają koło bardzo dużego kościoła. Wtenczas ona aż się zadziwiła: – A co to za domisko takie niemożebnie wielkie?
– To jest dom Pana Jezusa. Nazywa się kościół.
Na to ona: – Z taką ładną wieżą na czubku. Taki dom to bym dopiero chciała mieć!
– Jeszcze czego – mówi on. – Powiem ci, że już nie mam śmiałości tego zrobić.
Ale ona nie przestała mu suszyć głowy; wieczorem tego samego i w nocy tego samego. No i chłop rano znowu poszedł nad wodę. Mówi: – Rybko, rybko w jeziorze, przyjdźże proszę, nieboże.
I znowuż wypłynęła duża ryba: I mówi: – Co tam znowu dobry człowieku.
– Oj – mówi on – moja żona chcie mieć taki dom jak Pan Jezus.
– No to idź do domu – mówi ryba.
I on poszedł do domu. A tam stała z powrotem tamta beczka.
2 Nie lubią ścieżek ptaki trzmiele i powoje Lecz wszystkie potrzebują pionu Gdy nie ma pionu nie ma też Latania i wszystko by łaziło Miast kunsztownie stąpać Wspinać się nad ziemi przeskakując Z powietrza na powietrze =====#fotowiersz#miechunka#micropoetry#photopoempic.twitter.com/LsK4Q3qaEY
Rozważania o pionie
3
A gdy jest pion niejedno
Się wyjaśnia wtedy wie upadły jak mógł nie upaść
A gdy splendor ś… twitter.com/i/web/status/1…— Andrzej Dąbrówka (@AndrzejDabrowka) July 20, 2019
Jedna z wielu teorii poetyki (być może jest to tylko moja teoria, nie wiem tego na pewno) zakłada, że poezja jest tożsama z liryką, ze śpiewem autora przy lirze, który tym sposobem wyraża samego siebie. Według niej poezją nie jest więc ani epika, ani dramat, choćby nawet miały one cechy najbardziej wierszowe – rytm, rym, głębokie zmetaforyzowanie języka – ani także utwór, którego podmiotem nie jest sam autor.
Autor może się ukrywać za jakąś maską, z której obecności czasem sobie nie zdaje sprawy, ale zgodnie z tak ujętą definicją liryki poezja jest taką samą częścią autora, jak jego własne oko, ręka, noga, myśl, cierpienie, miłość. To najbardziej intymny typ twórczości, który stanowi wzór dla oglądu wszelkich innych typów, nawet gatunkowo od poezji bardzo odległych. Nie bez przyczyny postrzegamy poezję w muzyce, rzeźbie czy obrazie, nieraz także po prostu w sposobie bycia i życia. Ba, powiada się, że można być poetą i poezjować poza językiem albo być w pełni poetą, nie napisawszy ani jednej linijki wiersza. Edward Stachura, pisząc swój zbiór poetyckich próz-felietonów Wszystko jest poezja („poezja”, nie „poezją”), opierał się na przeświadczeniu, że rzeczy (świat i duch) z założenia nie mają natury poetyckiej, ale mogą poezję w poecie ewokować. Aby tak się stało, trzeba być poetą, trzeba mieć naturę refleksyjną, a rzeczy (świat i ducha) filtrować przez siebie – przez własny rozum, swoje uczucia i emocje.
W tym sensie poetów jest niewielu, bo mało kto potrafi być sobą. Najmniej poetami są naśladownicy, którzy nie tyle naśladują innych (kradną, to jeszcze jest dopuszczalne), ile tropią i żywcem kopiują. Ich utwory bywają co prawda łatwe do zaakceptowania i nawet cieszą się popularnością, bo są „wzorcowe”, ale pozostają poza zaklętym kręgiem sztuki. O takich autorach mówimy „zręczni rzemieślnicy słowa”. Kiedy się czyta ich utwory, czuje się, że skądś już je znamy. Są raczej wyrazem wysokiej kultury pisania, metodą na zaistnienie w świadomości ogółu, niż poezją. Ogół to lubi, natomiast wobec artystów zawsze jest o małą epokę spóźniony. Musi się nauczyć nowego, żeby to nowe zacząć przyswajać. Nie dziwią reakcje szerokiej publiczności na wiersze bez rymu, rytmu, skomplikowane wewnętrznie. Publiczność mówi, że to nie wiersze, ale jakaś „skrócona proza”. Nie jest przygotowana do odbioru, nie daje sobie szansy na odnalezienie tego, co w prawdziwej poezji liryczne – autorskie, oryginalne, jedyne w świecie. Szkoda, bo ten rozdźwięk między osobnością poezjowania a oczekiwaniami czytelników bywa przyczyną pomijania naprawdę wielkich talentów poetyckich. Poeci prawdziwi, zwłaszcza dzisiaj, pozostają na marginesie, są niedoceniani, nie przechodzą do świadomości zbiorowej tak jak reżyserzy zręcznych filmów rozrywkowych, politycy czy – szczególnie – prezenterzy telewizyjni.
Do takich poetów outsiderów należy Andrzej Dąbrówka. Pisze wiersze – w sensie dosłownym – rzadko, ale pisze – chodząc z metaforą pod pachą – zawsze. Więcej możemy powiedzieć o jego znaczących dokonaniach z zakresu translatoryki (świetne przekłady z języka niderlandzkiego) i literaturoznawstwa (Słownik pisarzy niderlandzkiego obszaru kulturowego, 1999), mediewistyki (Teatr i sacrum w średniowieczu, 2001, Średniowiecze. Korzenie, 2005) czy leksykografii (pomysłodawca i współautor Słownika synonimów, 1993, Słownika antonimów, 1995, współautor Słownika stylistycznego języka polskiego, 2007). A przecież najważniejszym jego debiutem był poetycki – w miesięczniku „Twórczość” w 1976 roku. Był to debiut skromny, ale głośny, mówiło się o nim w środowisku literackim. Promotor tego zdarzenia, slawista Ziemowit Fedecki (1923-2009), mawiał, że „Dąbrówka ma zwyczaj wyciskać trwałe ślady swojej obecności, sam pozostając w ukryciu na czatach”. Coś w tym jest.
Dąbrówka jako poeta – piszący wiersze – milczał wobec publiczności przez następnych 28 lat. Dopiero w roku 2004 zdecydował się wydać tomik Coś o niczym, a w 2009 I-karkołomnie. Są to książki stanowiące w zasadzie pewną całość, uzupełniają się wzajemnie, choć wydaje się, że chronologia wydań jest myląca. To I- karkołomnie powinna była się ukazać pierwsza, a Coś o niczym jako jej dopełnienie czy nawet rozwinięcie. Być może autor ma coś jeszcze w zanadrzu i ma zamiar nas czymś jeszcze zaskoczyć, ale ostatecznie kolejność pisania wierszy dla oglądu tej twórczości nie ma większego znaczenia, liczy się konsekwencja metody poetyckiej i jej samobogacenie się.
Poeta zadaje pytania najprostsze z możliwych. Pytania, na które wszyscy znamy odpowiedź, a na które – o, paradoksie – nikt z nas zupełnie nie potrafi odpowiedzieć. Nikt z nas z wyjątkiem poety. Jest to rozbieranie świata na takiej zasadzie, na której w matematyce różniczkowanie rozbiera obiekty pozornie niedające się obliczyć. Potem można układać całki. Najpierw pada kwestia: co jest u źródła? Niczym nieznośny uczeń, który nagle podnosi rękę i woła: „A dlaczego nie wolno dzielić przez zero?”. Nauczyciel jest skonfundowany, bo już zapomniał dlaczego, a uczeń zaburza tok lekcji i swoim zachowaniem obniża autorytet szkolnej władzy.
Jak ów profesor czujemy się nieswojo, kiedy czytamy: „Czy ktoś na zimę czeka?” (Coś o niczym, Śnieg). Banał jakich mało. Odpowiadamy sobie: tak, wszyscy czekają, niektórzy nie czekają, a w ogóle – cóż to za sytuacja do roztrząsania? Jednak wizja poetycka, a pewnie i codzienne myślenie Dąbrówki, otwierają przed nami perspektywę, którą autor scałkował, przejrzawszy na wylot tajemnicę: „Tak / zlatują się i tu zimują / grajkowie z bardziej zimnych krajów / żeby w szpalerach bieli ciepło witać / stoików w przewiewnych kapeluszach / gry się powytaczają z bladej ziemi / na kształt piętrowych grzybów // Lecz tamtych gniew nie wzrusza. Każdy się ma / za Alfę i Omegę (…)”.
Czekanie na zimę nie jest tak proste jak to, co się znajduje w literze pytania. Odpowiedź składa się z następnych pytań, które wywołują kolejne. Ale tylko w ten sposób – zdaje się sugerować poeta – możemy zrozumieć, że na końcu jest jeszcze jedno pytanie. To jest właśnie owo „coś o niczym”. „Coś” to odpowiedź. „Nic” jest tym, co zlekceważyliśmy, jak ów nauczyciel zagadnięty o dzielenie przez zero.
Rozbiór świata na czynniki elementarne i z nich budowanie obrazu rzeczywistości jest podstawową metodą poetycką Dąbrówki. Czynniki te mają cechy, których nie dostrzegamy z powodu kontekstu, w których występują. Wyosobnione urastają do rangi problemów. Dopiero po dokonaniu takich zabiegów, jakże z pozoru prostych, można – uważa poeta – próbować rozumieć zjawiska i pojęcia, tak w naszej świadomości utarte i zbanalizowane. Nawet kiedy autor sięga po postmodernistyczną intertekstualność, na nowo stawia pytania świeże, dziecięce, już nie tak ponowoczesne, już oryginalne i twórcze. Ironicznie, więc z dystansem, przywołuje na przykład „niebo gwiaździste” Kanta albo motywy Herbertowskie. Czytamy: „Pan Cogito nic nie mówił o tatusiu, / chociaż zapewne o nim myślał / zgodnie ze swą naturą refleksyjną (…)” (I-Karkołomnie, Pani Cogitowa wspomina swego teścia), by zaraz w tym samym wierszu wręcz zakpić z uczonej pseudomądrości: „ Ta meta, ta fizyka” i przejść z Herbertowskiej na swoją, całkowicie własną stronę: „Trzeba się cofnąć tak daleko / aż się pokaże goła blacha nieba / jeszcze bez gwiazd”. Trzeba spojrzeć wstecz, „ gdzieś postać / postać / postać i poczekać (…)”, aby się dowiedzieć tego, co jest u zarania, u podstaw, na samym początku wiedzy, na samym początku Kosmosu.
Szczególną rolę pełni w tej poezji woda. Jest nośnikiem pojęć, ale i niesie łodzie, w których się przemieszczamy po świecie, nie wiedząc, ani co znajduje się na dnie (też woda), ani w chmurze (i tu również woda). Sądzimypo prostu, że nic nie jest tak proste i łatwe jak woda. Woda to woda, i to by mogło wystarczyć. Obmywa nas i oblepia, nie odstępuje nas nigdy, a jednak choćby jako deszcz jest równie godna przemyślenia jak wszystko inne, co o nas (lub za nas) decyduje: „ Ogólnie rzecz biorąc – [deszcz] jest niedoceniany / pomimo całej gamy swych umiejętności // A wiele rzeczy umie robić / z beztroską dla nas wręcz nieosiągalną / Obrus ułoży tak na stole żeby się nie marszczył / i żeby wiatr go nie zdmuchiwał a nawet nie zawijał (…)” (I-karkołomnie, Deszcz). Płynąc lub „kropląc się” z wodą, przenikamy struktury, które wydawały się nieprzeniknione a zarazem oczywiste: „Jak nieproszony gość zakrada się / do zakazanych komnat / wślizguje, wnika, wskroś przesiąka / Ale czy ktoś lepiej od niego sprawdzi i wypróbuje / dach, okna, parasole?” (tamże, Deszcz).
Są i inne wątki, z których Dąbrówka wiąże swoje heurystyczne sieci (świat to struktura sieciowa, jak twierdził Claude Lévi- Strauss): lot i wszystko co się z nim wiąże – ptactwo, skrzydła, tytułowy Ikar, symbole wolności i na przekór także niewoli; również rodzina i dom rodzinny jako wyznaczniki ludzkości (wstrząsający wiersz Przyjadą albo nie przyjadą); i wiatr, nie jako antynomia wody i ziemi, ale jako jeszcze jeden niezależny i niepojęty nośnik tego wszystkiego, co się „karkołomnie” składa w zdumiewające całości.
Nieprzypadkowo do tytułu tomiku wkradła się literka „i” i ustawiła na początku. Chodzi o Ikara, który leciał ku słońcu na własną zgubę. Roztrząsanie świata to szaleństwo.
Piotr Müldner-Nieckowski
Andrzej Dąbrówka, I-karkołomnie, Wyd. AULA, Podkowa Leśna 2009.
Andrzej Dabrówka w Bibliotece W sobotnie popołudnie mielismy zaszczyt goscic Andrzeja Dabrówke swietnego poete, tłumacza, leksykografa i profesora literatury. Prezentowany przez prowadzacego spotkanie Piotra Müldnera-Nieckowskiego nowy tom oryginalnych wierszy pt. Ikarkołomnie był inspiracja do zajmujacej dyskusji na temat pozornie prostych przejawów ¿ycia codziennego, których ukryte znaczenia odkryc mo¿e i dotrzec do ich prawdziwej głebi tylko osoba niebywale wytrwała i wra¿liwa na lekkie powiewy metafizyki w naszej coraz mniej poetyckiej codziennosci. Informujemy, ¿e w Bibliotece mo¿ecie Panstwo otrzymac prezentowany podczas spotkania tom wierszy.
Po pięciu latach od poprzedniego odcinka Przodkowie nieznacznie uściśliłem pewne dane o przodkach z XIX wieku i mocno poszerzyłem wiedzę o wcześniejszym okresie, sięgając do okolic roku 1575, kiedy, mówiąc obrazowo, jeszcze żył Jan Kochanowski. Kto wie, czy pomykając saniami z Czarnolasu do Warszawy w pierwszych dniach stycznia 1578 roku na przedstawienie Odprawy posłów greckich nie zatrzymał się w połowie drogi na popas w Warce, pokonując Pilicę w Wymysłowie, gdzie wśród zasmarkanych brzdąców wiejskim zwyczajem bacznie obserwujących drogę i podróżnych stał paroletni Staś Dąbrówka.
Wymysłów (zielony X), Winiary (żółty sześciobok), między nimi Pilica
Wawrzyniec
Prapradziadek Wawrzyniec zmarły 6 grudnia 1839 roku miał według aktu lat 40.
Działo się w Rozniszewie dnia szóstego grudnia Tysiąc Ośmset trzydziestego dziewiątego roku o godzinie dwunastej w południe. Stawili się Grzegorz Dąbrówka lat szesdziesiąt i Ludwik Dąbrówka lat czterdzieści liczący Obadway Sąsiedzi w Zakrzewie zamięszkali I Oświadczyli Nam że na dniu dzisiejszym o Godzinie piątej rano Umarł Wawrzeniec Dąbrowka lat czterdzieści wieku swego liczący Syn Grzegorza i Zofij Dąbrówków Po przekonaniu się na Ocznym Ozeysciu Wawrzeńca – Akt ten stawaiącym przeczytany i przez Mię podpisany stawaiący pisać nie umieią — Xiądz Stanisław Mystkowski Proboszcz Rozniszewski
Datę urodzenia Wawrzyńca 1802 można uznać za prawie pewną, gdyż pochodzi z porządnie napisanego aktu urodzenia jego pierwszego dziecka Józefa (1823), gdzie Wawrzyniec sam zgłasza się w trzy dni po urodzinach z dzieckiem do chrztu i twierdzi, że on ma 21 lat, a jego żona Salomea 20.
Małżeństwo musiało zostać zawarte tuż po 1820 roku, a na początku młodzi mieszkali w Winiarach. Dopiero późniejsze dzieci rodzą się na starej placówce w Zakrzewie.
Grzegorz
Ojciec zmarłego młodo Wawrzyńca Grzegorz ożenił się w roku 1796 w wieku lat 34, dziesięć lat po śmierci swego dziadka Józefa, jeszcze za życia swej matki Łucji, a być może swego ojca (NNMężaŁucji). Panna Zofia jest z Zakrzewia, więc ślub Grzegorza i Zofii z 18 stycznia 1796 jest zapisany w księgach wareckich:
„między Rolnikiem Grzegorzem Dąbroskim Kawalerem i Rolniczką Zofią Królewną Panną oboje ze wsi Zakrzew”.[1]
Świadkami byli chłopi Sebastian Sobota i Wojciech Brzeziński. Tu muszę dodać wyjaśnienie na temat stanowych określeń, jakimi tłumaczymy na polski średniowieczny termin laborios-a/us. W kategoriach socjologicznych to są chłopi, wszakże trudno go używać w tekście aktu urodzenia, więc przyjąłem pojawiający się w polskojęzycznych metrykach XVIII-XIX wieku termin rolnik, funkcjonujący obok „gospodarza”. Grzegorz, kiedy zawiadamia o śmierci swojej matku Łucji w 1820 roku jest określony jako gospodarz w Zakrzewie.
1796-01-18 Grzegorz Dąbroski + Zofia Królewna Zakrzew
Zapis Dąbrowski/ska zdarza się sporadycznie w metrykach Dąbrówków, a nazwiska panieńskie przybierają ciekawe formy jak ta „Królewna”, czyli Królówna.
Akt małżeństwa nie podaje wieku poślubionych, więc nic z niego nie wynika dla oszacowania daty urodzenia Grzegorza. Pozostaje wnioskowanie z innych dokumentów, które niestety mają bardzo duży rozrzut.[2] Najbardziej wiarygodny wydaje się wniosek z aktu zgonu Łucji, gdyż tam występują dwaj jej synowie: Jakub lat 60 i Grzegorz lat 58: te dwie liczby wzajemnie się kontrolują, bracia najlepiej wiedzieli, który ile ma lat, który i o ile jest starszy. Wiek Jakuba jest potwierdzony jego rolą świadka w akcie zgonu Marianny Olejnikowej lat 70 (1810-11-30) prawdopodobnie jego teściowej, skoro była „u Jakuba Dąbrówki w Grabowie zamieszkała”. Dzięki temu także i trzecia liczba, 80 lat życia Łucji, dobrze się sprawdza, skoro Jakub podawał ten wiek zmarłej Matki: Łucja mogła urodzić Jakuba mając lat 20, a Grzegorza – lat 22. Przyjmuję zatem rok urodzenia Grzegorza 1762, miałby on w dniu ślubu z Zofią (1796) 34 lata. Nie jest to wiek młodzieńczy, więc słowo juvenes w metryce trochę dziwi, ale w tym miejscu oznacza ono kawalera, a nie wdowca. Potwierdza to zarazem, że zadeklarowana później różnica wieku 10 lat między Grzegorzem a Zofią, była możliwa, choć była bodaj większa (1762-1777=15). Grzegorz dyktuje do metryki urodzenia jego córki z 30 maja 1817, której nadał imię żony – Zofia, że ma lat 50, a żona 40.
Przed nami Proboszczem w Roźniszewie, Urzędnikiem Stanu Cywilnego w Woiewodztwie Sandomirskim, Obwodzie Radomskim, Stawił się Grzegorz Dąbrówka maiący lat pięćdziesiąt Rolnik zamieszkały w Zakrzewie, i okazał nam dziecię płci żeńskiej, które urodziło się nocy dzisiejszej pod N3. oświadczaiąc, iż iest spłodzone z niego i Zofii Królowney lat Czterdzieści maiącey Małżonki iego i że życzeniem iest iego nadać mu imie Zofia. Po uczynieniu tego oświadczenia wprzytomności Antoniego Kozłoskiego lat 50, tudzież Antoniego Karczmarczyka lat 36 maiącego zamieszkałych w Zakrzewie niniejszy akt podpisaliśmy, ile że osoby stawaiące pisać nie umieją. Rzepkowski Urzęd.Stanu Cywilnego
Kiedy mała Zosia ma trzynaście lat, szóstego grudnia 1830 roku umiera jej matka Zofia Dąbrówczyna (Królówna), w wieku lat 50, z czego wynikałby rok urodzenia 1780. Z poprzedniej metryki urodzenia córki wnioskować można było rok ur. 1777.
…stawili się Piotr Sikora lat 50 i Stanisław Wdowiak lat 30 obadwaj w Zakrzewie zamieszkali. I oświadczyli Nam iż nadniu dzisiejszym o Godzinie piątej rano Umarła Zofia Dąbrówczyna lat piędziesiąt wieku swego licząca. Po przekonaniu naocznym o zeysciu Zofij akt ten przeczytany...
Dziesięć lat po swej żonie Zofii („Królewnie”) umiera jej mąż, mój 3.pradziadek Grzegorz. Nastąpiło to w roku 1840 w Winiarach, gdzie mieszkał przy zięciu, który zawiadamia o jego zgonie proboszcza wareckiego:
...stawili się Walenty Olak lat dwadzieścia dziewięć tudzież Franciszek Kotliński lat siedmdziesiąt mający obadwaj gospodarze w Winiarach zamieszkali i oświadczyli że w dniu wczorajszym o godzinie siódmej wieczór umarł Grzegórz Dąbrówka przy zięciu zostający w wsi Winiarach zamieszkały lat siedmdziesiąt sześć [?] liczący, wdowiec – Syn [=zięć] Imion Rodziców [Grzegorza] niewiadomy. – Po przekonaniu się naocznie o zejściu Dąbrówki – Akt ten stawającym przeczytany i przez nas podpisany został. Stawający pisać nieumieli. – XPogonowski
Przed Łucją
Wnioskując z dostępnych danych nadal podtrzymuję hipotezę, że matka Grzegorza Łucja urodziła się w 1740 roku, ale kiedy i za którego Dąbrówkę wyszła za mąż, wciąż nie mogłem potwierdzić w zachowanych aktach stanu cywilnego. Dlatego roboczo przyjmuję zamiast imienia określenie dla tego 4.pradziadka NNMążŁucji, gdyż to on musiał być ojcem Grzegorza. Skąd się ów NN wziął, wiadomo dość dokładnie, jego ojcem musiał być Józef syn Feliksa i Zofii, a matką Marianna Wróblówna z Zakrzewia. Józef urodził się (przed) 19 marca 1710 roku w Zakrzewie. Ksiądz Andrzej Myszkiewicz pisze:
19 [marca] ochrzciłem Józefa, [syna] Feliksa i Zofii Dąbrówka, rolników małżonków. Podawali Paweł Waychert i Katarzyna Lulakowa wdowa.
Prawdopodobnie Łucja już jest na świecie, gdy jej przyszli teściowie dopiero się pobierają. Dzieje się to w wiosce panny młodej, Marianny Wróblówny, Starej Warce, która leży na lewym brzegu Pilicy na wysokości Wymysłowa, w prostej linii to o połowę bliżej niż do Cychrowskiej Woli, tyle że przez rzekę. Ślub zawarty był w ostatkach karnawału, 22 lutego 1741 roku:
1741-02-22 Stara Warka () Małżeństwo między rolnikami Józefem Dąbrówką ze wsi Zakrzew i Marianną Wróblówną panną ze Starej Warki. Świadkami byli rolnicy Tomasz Kuleszka, Ludwik Kuleszka, Mateusz Paluch(?) i inni z Zakrzewa.[3]
1741 Ślub Jozefa i Marianny StaraWarka –k177v-skan180
Tutaj warto dodać, że w księdze małżeństw, prowadzonej wtedy w Warce osobno, karta z wpisem dotyczącym przytoczonego aktu, w dolnej części jest oddarta, i wpis z 3 lipca jest tylko częściowo zachowany, pierwszy pełny wpis na następnej karcie dokonany był w styczniu 1743; mimo że paginacja czerwoną kredką nie ma luki (udarta karta ma nr 178, a pełna następna 179, to jednak znaczy tylko, że naniesiono je później, kiedy już karty za dobre półtora roku (1741-1742) już tam nie było. Być może to były dwie karty, gdyż zdarzało się wtym czasie że w samym styczniu było dziesięć ślubów, co zajmowało obie strony karty.
Dziwnie z tym koresponduje jeszcze większa luka w księdze chrztów, która najpewniej już nie ominęła moich przodków. Wykrywam ją szukając dzieci Józefa i Marianny, które mogły się rodzić po ich ślubie z lutego 1741 roku, a więc od listopada 1741 do roku 1750. Mamy metryki dwóch synów: Łukasza (*1748) i Wojciecha (*1750), oraz akt zgonu czteroletniego Bartka (*1754), ale przed Łukaszem musiały być jakieś dzieci, rodzące się wszak zwykle zaraz po ślubie (1741). Niestety księga chrztów parafii Warka ma tu bolesną i pokaźną lukę: po 30 września 1740 karta liczbowana czerwoną kredką 490v kończy się na 30 września, a następna jest karta 494 na rok 1745. Czyli tutaj ręka, jakby zacierająca jakieś ślady, która oszczędziła interesującą nas metrykę ślubu Józefa i Marianny, wydzierając dopiero następne, tu wydarła całe 5 lat aktów chrztu z okresu dla nas kluczowego: akurat w tym okresie musiał się urodzić NN Mąż Łucji, która powinna już żyć od 1740 roku, gdyż musiała wyjść za mąż do roku 1759, skoro w 1760 urodziła syna Jakuba. Urodziła go jako Dąbrówczyna, więc jakiś mąż Dąbrówka musiał zadziałać. Szukając tego męża Łucji muszę przyjąć, że najwcześniej mógł się urodzić już na przełomie listopada/grudnia 1741, i byłby prawie rówieśnikiem Łucji. Józef i Marianna mieli dzieci prawdopodobnie jeszcze wcześniej, bo byłoby dziwne, aby się trzej synowie pojawili dopiero w 8, 10 i 13 lat po ślubie. Tak więc najmocniejszym kandydatem na „Męża Łucji” jest domniemany pierworodny syn Józefa i Marianny z roku 1741-2:
*1741? NNmążŁucji
*1748-10-28 Łukasz
*1750? Wojciech
*1754-1758 Bartłomiej
Hipoteza urodzenia się NNMężaŁucji jako pierworodnego syna jest konieczna, tylko on mógłby się ożenić z Łucją w 1759 i mieć z nią pierwszego syna Jakuba w 1760. Potwierdzony w aktach Łukasz (*1748) urodził się za późno: zanim zestawiłem dobrze wszystkie daty, myślałem o nim jako mężu Łucji, bo mąż młodszy o parę lat mógł się i wtedy zdarzyć. Kluczowa jest jednak data urodzenia synów Łucji – Jakuba (1760) i Grzegorza (1762), są one trudne do przesunięcia, choć nie ma akurat ich metryk urodzenia, to inne dane mocno je potwierdzają.
Skoro nie mamy danych o chrztach z interesującego nas okresu, idziemy szukać w aktach małżeństwa. Synowie Józefa i Marianny mogli się żenić od 1759, tak jak najmłodszy Wojciech, czyli Adalbertus Dąmbrówczak biorący za żonę Teresę pannę z tej samej wsi Zakrzew.
Czyli szukamy ślubu najstarszego brata tego Adalbertusa, którego wciąż musimy nazywać NNmążŁucji; jednak tego ślubu BRAK W MAŁŻEŃSTWACH parafii Warka za lata 1755-1760. Zapewne został wtedy zawarty, ale małżeństwo osiedliło się w parafii Grabów, skąd przypuszczalnie pochodziła Łucja, skoro zmarła u dzieci w Cychrowskiej Woli. Poszukiwanie w Grabowie jest niestety niemożliwe z powodu pożaru plebanii wraz z archiwum starych ksiąg w roku 1956. Nie trafiłem na jego zgon w zachowanych aktach stanu cywilnego Grabowa prowadzonych od roku 1810. Jednak [MążŁucji i Łucja] – ci rodzice Jakuba i Grzegorza – musieli się mniej więcej wtedy tzn. ok. 1759 pobrać, skoro w 1760 się urodził syn: znany nam z ksiąg Jakub (*1760?-zm.1824), a po nim Grzegorz (*1762?-1840).
Akt zgonu Jakuba (Akta Grabowskie 58/133/0/1/4) nie przynosi żadnej istotnej wiadomości, a w ważnej sprawie jest bałamutny. Oto syn Jakuba Mikołaj lat 36 oświadcza że ojciec jego zmarł 12 maja 1824 w wieku lat pięćdziesięciu, co potwierdza trzydziestoletni zięć Łukasz Mielnicki. Musiałby Jakub spłodzić Mikołaja mając lat czternaście, i na tym nie poprzestać, skoro miał córkę, a nawet dwie, jak się domyślamy z aktu zgonu 80-letniej wdowy Marianny, zm. 24 listopada 1842, a więc urodzonej *1762, co czyni ją prawie pewną żoną Jakuba (*1760). Ich syn Mikołaj nie żył od 1830, wiadomość podali niespokrewnieni mężczyźni, zostawiła dwie córki Katarzynę i Cecylię.
Akta chrztu z Warki za lata 1759-1763 nie dają dla nas żadnego wyniku. Należy domniemywać, że obaj synowie Łucji (Jakub i Grzegorz) zostali ochrzczeni w Grabowie.
Czy była matką męża Łucji a moją 5.prababką „Marianna Józefowa” zm. w 1760 w Warce? [Z056] Miała wtedy według lakonicznego aktu „zeyścia” „ok. 52 lata”, co dawałoby rok urodzenia 1708, byłaby więc 2 lata starsza od Józefa. Nie jest to typowy przypadek, ale nie należy do niemożliwych. Urodzenie Bartka w roku 1754 nie jest niemożliwe u kobiety 46-letniej. Prawdopodobnie to rzeczywiście matka NN męża Łucji (a babka Grzegorza) zmarła w 1760 roku w Warce, skoro Józef w karnawale 1763 roku bierze drugi ślub (secundum votum), z Agnieszką Nadolną. Mój 5.pradziadek Józef żył jeszcze 23 lata, dożywając wieku 76 lat, podobnie jak pół wieku później jego wnuk Grzegorz. To już nie jest moja rodzina, ale dla porządku pokazuję to drugie życie mojego 5.pradziadka Józefa
1763_01-17- ślub Józefa D. i Agnieszki Nadolnej stąd 3 synowie:
*1764-†1770-zm6lat-Filip s. Józefa Dąbrówki + Agnieszki Zakrzew
*1769 Feliks Jan Dąbrówka s. Józefa i Agnieszki Zakrzew
*1779 Maciej Dąbrówka s. Józefa i Agnieszki(†1795) Zakrzew
Kiedy w roku 1786 Józef Dąbrówka (*1710) umiera w Zakrzewie, już w maju wdowa Agnieszka Dąbrówczyna wychodzi ponownie za mąż, i umiera 9 lat później w wieku lat 47 w Winiarach.
Trzech Janów i trzy Zofie
Wiadomości o moich najdawniejszych praprzodkach są nadspodziewanie liczne i w miarę dokładne, choć nie brak luk w dokumentach. Było trzech Janów, jeden Feliks, i jeden Stanisław, a babkami były trzy Zofie i jedna Katarzyna. Jeszcze nie mam żony dla najstarszego Stanisława (tego, który zasmarkany stał przy drodze „patrząc na Jana Kochanowskiego”), ale Jan Dąbrówka przez nią został kiedyś ok. 1595 roku urodzony, aby w 1617 roku móc zawrzeć poświadczony ślub – w tej chwili najstarszy nasz rodowy dokument. Być może ta jego NN matka już nie żyła i dlatego sam „pan Stanisław” pojawia się jako ojciec Jana w metryce „ślubu między Janem, synem pana Stanisława Dąbrówki i Zofią córką pana Wawrzyńca Wachnio” zawartego w Zakrzewie 29 października 1617 roku.[4]
Półtora roku później Jan i Zofia 12 czerwca 1619 roku w Zakrzewie chrzczą syna i dają mu na imię Jan.
Jaś ma 10 miesięcy, kiedy 18 kwietnia 1620 rodzi się w Cychrach jego przyszła żona, też będzie to Zofia, córka Stanisława Łyska i jeszcze jednej Zofii, a podawali ją do chrztu Maciej Rogowiec[5] i „Anna stara pani”.
To ostatnie wtrącenie po polsku do łacińskiej metryki zwraca uwagę, tym bardziej że ksiądz Wawrzyniec borykał się z nie uregulowaną jeszcze polską pisownią, o czym świadczy walka z zapisem nazwy wsi Rytomoczydła (na drodze z Warki do Grójca). Ksiądz Wawrzyniec Niebądzowicz, o nazwisku równie dziwnym co nazwa tej wsi, pochodził z Warki, nazywał siebie Warecczaninem (Warcensis) o czym świadczy wpis do bractwa różańcowego przy Uniwersytecie Krakowskim pod rokiem 1612.[6] Wrócił po studiach do Warki, zostając wikariuszem parafii (św. Mikołaja).
Zofia Łyskowa (matka Zosi) pojawia się jako podająca do chrztu 22 maja 1618 roku. Najprawdopodobniej „Czychry” oznaczają dzisiejsze Stare Cychry, położone ok 5 km od Zakrzewa, nad rzeczką Grabówką.
Podczas wycieczki w tamte strony 27/12/2020 mijaliśmy Stare Cychry. Wysiadłem z samochodu żeby zrobić zdjęcia rzeczki, nie wiedząc jeszcze, że nazywa się Grabówka.
Rzeczka Grabówka w Starych Cychrach, 27/12/2020
Płynie od Grabowa, mija Cychry, Anielin (Kępę), opływa Rozniszew za kościołem, już blisko Pilicy, w Boguszkowie zasila się łachą długą jak cała wieś, pod Zagrobami łączy się z Kanałem Trzebieńskim, po czym pod Mniszewem wpada do Pilicy. Całą okolica tak wygląda na zdjęciu satelitarnym:
Zapilcze warecko-magnuszewskie. Zaznaczone miejsca, gdzie mieszkali moi przodkowie.
Po dwudziestu latach od urodzenia Jana syna Jana Dąbrówki i Zofii z d. Wachnio (*1619), najpóźniej we wrześniu 1639 musiało zostać zawarte małżeństwo Jana Dąbrówczaka i Zofii Łyskówny, gdyż 5 czerwca 1640 roku w Zakrzewie zostaje ochrzczony „syn Jana i Zofii”, nazwany znowuż Janem.[7]
5 czerwca [1640] Ja jak wyżej [ks. Józef] ochrzciłem Jana [syna] Jana i Zofii małżonków; podawali Andrzej Radwański i Magdalena Maronowa z Warki.
Tu zauważmy, że ówczesne metryki chrztu, a czasem i małżeństwa, zadowalają się podawaniem zaledwie imion: „Kazimierz z Gruszczyna zawarł związek małżeński z Zofią z Cychrowskiej Woli.”[8]
Nie mamy więc absolutnej pewności. Jednak liczba Janów będących „synem Jana i Zofii” nie była chyba w jednym momencie i w jednym małym przysiółku jak Wymysłów większa niż jeden. Być może powtarzalność tych imion z ojca na syna była jakimś znakiem rodzinnym jak nazwisko. Dziwi bowiem ominięcie najważniejszego nazwiska w tej metryce, która podaje pełne imiona i nazwiska świadków. Z powodu tego przemilczenia osoba indeksująca metryki wareckie wymienia wśród dzieci Jana i Zofii Macieja (*1629) i Reginę (*1644), ale nie Jana (*1640).
Wnioskuję, że wymieniony w metryce Jan syn Jana i Zofii jest Janem Dąbrówką, pojawiającym się jako ojciec trójki znalezionych w aktach dzieci: Jakuba (*1668), Zofii (*1674) i Feliksa (*1680). Nie zdołałem znaleźć aktu małżeństwa Jana i Katarzyny w latach ~1660-1667.[9] Jednak jeśli występują jako rodzice, i formalnie metryka ich nazywa małżonkami, ten związek musiał być zawarty, najpóźniej przed końcem roku 1667, być może w Grabowie, stąd brak aktu w księgach Warki.
*1668-07-25 ochrzczony Jakub, syn Jana Dąbrowsczyka i Katarzyny, Zakrzew
*1674-04-20 ochrzczona Zofia c. rolnika Jana Dąbrówki i Katarzyny małżonków, Zakrzewo[10]
*1680-06-02 Feliks Dą(m)browka? zm. 1732, s. Jana i Katarzyny – Zakrzew[11]
Dnia drugiego czerwca [1680] Ja Albert Kalbarzewic dziekan Warecki i Proboszcz Grabowski ochrzciłem Feliksa [syna] Jana Dąmbr[ówki] i Katarzyny prawowitych małżonków.
Ten to Feliks Dąbrówka (*1680) musiał się ożenić po roku 1700, i to z Zofią (imię jego babki i prababki), aby w roku 1710 móc ochrzcić syna Józefa.
19 [marca 1710] Ja Andrzej Myszkiewicz ochrzciłem Józefa, [syna] Feliksa i Zofii Dąbrówków, prawowitych małżonków. Podawali Paweł Waychert i Katarzyna Lulakowa wdowa.[12]
Feliksa poświadczają jeszcze dwie metryki ślubu, gdzie występował jako świadek (1723 i 1725).
Doszliśmy więc do początków tego odcinka, gdzie omówiłem dokładniej życie Feliksowego syna Józefa. Historia jest więc zamknięta. Są w niej pewne luki, brak jednego imienia, pewne daty i fakty zakładam wnioskując z potwierdzonych okoliczności, mogłem coś niedokładnie odczytać – ale w sumie, uzupełniając brakujące elementy raczej przedstawiony zarys dziejów potwierdzimy niż obalimy.
Po przeszukaniu wareckich ksiąg parafialnych, udostępnionych na portalu Geneteka tak się rysuje lista moich przodków po linii ojcowskiej.
Liczby na lewym marginesie zacząłem dodawać zaczynając od moich pradziadków i prababek. Doliczyłem się zatem do dziesiątego pradziadka, którego żony jeszcze nie znam. Moje wnuki Dąbrówczaki i Dąbrówczanki, jak to kiedyś mawiano — Wiktor, Igor, Oktawia, Staś i Łucja – znają zatem swoich 12 pradziadków i 11 prababek.
Droga dzieciarnio, wszystkim wam dedykuję tę historię, ale zgodzicie się, że główną adresatką jest najmłodsza spośród Was Łucja, która dopiero co przyszła na świat (co odnotowałem w swoim czasie), prawie równo 200 lat po swojej imienniczce — Waszej i jej 6.prababce. Teraz wiecie, gdzie jesteście.
[1] „inter Laboriosum Gregorium Dąbroski Juvenem et Laboriosam Sophiam Krolewna Virginem omnes de villa Zakrzew”
[2] 1820-11-15 Grzegorz Dąbrówka lat 58 poświadcza zgon matki, Łucji Dąbrówczyny lat 80 (>*1762)
1834-01-15 Grzegorz Dąbrówka lat 60 (>*1774) poświadcza zgon Antoniego
1839-12-06 zm. Wawrzyniec D. ur. 1800? (lat 40), syn Grzegorza (lat 60) i Zofii, w Zakrzewie
1840-07-26 zm. Grzegorz lat 76 (>*1764)
[3] Stara Warka …Matrimonium inter [Laboriosos?] Iosephum Dąbrówka de Villa Zakrzew, et Mariannam Wróblowna Virginem de Stara Warka (prawdopodobni teściowie Łucji). Testes erant Laboriosi Thomas Kuleszka, Ludovicus Kuleszka, Matheus ??luch et alii de Zakrzew.
[4] 29.10.1617 …matrimonium inter Joannem filium domini Stanislai Dambrowka et Zophiam filiam domini Laurenty Wachnio confirmatum est presentibus Domianów Franek et Domb Kamil et aliis multis…
[5] Inne zapisy: Rogowicz. Wiele dzieci podawał do chrztu, i nie jest to jedyny przypadek, takiej wielokrotnej usługi.
[6] Nr 13. Laurentius Niebądzowicz Warcensis, studiosus Cracoviensjis.
[7] 5 Junij Ego idem Bapt. Joannem Joanni et Zophiae coniugibus, levantes Andreas Radwanski et Magdalena Maronowa de Varca.
[8] Cychrowska Wola. Casimirus de Grusczyn contraxit Matrimonium cum Zophia de Cychrowska Wola. Benedictum Varcae per Gasparum Gorayski adstantes multis.– Wynika stąd zwyczaj, że nawet jeśli uroczystość odbyła się w kościele w Warce, małżeństwo w księdze odnotowano pod nazwą wsi pochodzenia panny, prawdopodobnie tam się też odbyło wesele.
[9] Dociekania są utrudnione z powodu luk w dokumentacji, nie zawsze ujawnionych. Na karcie 115 (skan 117) ostatni wpis z roku 1672 ma datę 14 stycznia, a na odwrocie tej karty nie jest kontynuowany styczeń-luty (okres karnawałowy zwykle najobfitszy w śluby), tylko pojawia się od razu rok 1673 i to z wpisem z 16 listopada, więc brakuje półtora roku aktów małżeństwa. Nie może to być naturalną fluktuacją, choć w tym okresie zdarzały się lata po kilka ślubów (1674 [od marca] osiem, 1675 – sześć, 1676- cztery, 1677 – pięć, wszystkie w Warce, 1678 – pięć, 1679 – cztery, 1680 – pięć, 1681 – ponad 20 [są tam jakieś zaległe dopiski z innych lat]).
[10] Baptizata est Zophia Lab. Joannis Dąbrówka et Catharinae Coniugum Levantes Stanislaus Avus et Klickowa Regina.
[11] Die secunda Junij Ego Albertus Kalbarzewic Decanus Varecensis et Parochus Grabowiensis Baptizavi Felicem Joannis Dąmbr[ówka] et Catherinae legitimorum Coniugum. Levantes [Petrus?] [??Grabski] civis Varacensis et [???] Plukowska [?].
[12] 19 [Martii 1710] Ego Andreas Myszkiewicz baptizavi Josephum, Felicij et Zofiae Dąbrówka, legitimorum Coniugum. Levantes Paulus Waychert, et Catharina Lulakowa Vidua.
I love food. I could spend all day thinking about, talking about and preparing food. Most of all, I love sharing food. Please vicariously enjoy my cooking!