Przeżyłem koniec świata

Może go nawet uratowałem.

Słyszałem o tej kolejnej przepowiedni, ale nie kojarzyłem jej dokładnie w czasie. Dopiero opowiadając to Żonie dowiedziałem się, że jest on zapowiedziany na dzisiejszą sobotę 23 września 2017 roku.[1]

W nocy miałem sen, w którym bardzo burzliwie przeżyłem koniec świata. Inaczej wyglądał niż w znanej mi literackiej – humorystycznej – wizji Belcampo.[2] Zapamiętałem z niej fruwające anioły, które wyłapują dusze żeby je zabrać na Sąd. Nie ma w tym jakiejś przemocy, tylko raczej logistyka zbierania pasażerów, żeby ich gdzieś podwieźć. Narrator jest tam po prostu zaskoczony, i przekonuje się z niedowierzaniem, że koniec świata w sumie dość zwyczajnie i praktycznie wygląda, jak operacja ratunkowa straży pożarnej.

W mojej sennej wizji rządziły szatańskie siły i postacie. Jak u Belcampa wydarzyło się to nagle wokół mojego domu. Nieartykułowany zgiełk nie pozostawiał wątpliwości, że nie jest to jakaś ludzka wojna, tylko realna Apokalipsa. Spada na mój ogród jakaś wielka kula rozbryzgując się zielonkawo.

2017-09-23_16.47.11

Dociera przez szyby dużych drzwi tarasowych piekielny fetor, niechybny znak diabelskiej obecności. Na szybach rozlewają się pionowo zacieki przybierające kształty wielkich demonicznych pysków. Ciasno jeden przy drugim, jest ich chyba z pięć, każdy inny, jeden wyżej, drugi niżej. Grożą mi jakoś, nie wiem czy słyszę jak się na mnie drą. Jestem sam w mojej pracowni, ale czuję, że muszę bronić nie tylko siebie, a nie mam sposobu.

Co robić, co robić?

Demony napierają na szybę i bojąc się najgorszego chwytam się przemykającej przez myśl deski ratunku. Jak egzorcysta wymierzający krucyfiks w opętanego zaczynam modlitwę nie mając wielkiej nadziei.

Podnoszę prawą rękę i wymierzam wskazujący palec w kolejne gęby i skanduję wielkim głosem:

— Ojcze nasz!

— Któryś jest w Niebie!

— Święć się Imię Twoje!

— Przyjdź królestwo Twoje!

Zaklinam krzycząc z całych sił – dostrzegam, że prawa górna gęba blednie i się rozpływa, po niej któraś z lewej strony, potem ze środka. Wyliczam ich dalej, dumny że wszystko pamiętam, choć nieczęsto ten fechtunek ćwiczę. Kiedy skanduję „Ale nas zbaw ode złego! Amen!” — na szybach rozpływa się ostatni demoniczny grymas, i zostają tylko brudne zacieki.

Budzę się roztrzęsiony, z galopującym sercem. Mierzę ciśnienie: 174/116/92.

Musiałem wziąć lekarstwa.

Czy mogę przypisać sobie zasługę, że uratowałem świat tym razem? Na pewno stoczyłem ciężką walkę z szatańskimi zakusami. Czy ta napaść odbyła się w jakimś równoległym świecie, może tam ktoś inny wykonał większą pracę i odniósł cięższe rany niż skok ciśnienia krwi?

Walka

Może powiemy tak jak kiedyś: ta walka została stoczona w niewiernym sercu. A skoro świat dalej istnieje, więc został tym razem uratowany.

__________________

(C) 23.09.2017

___________________

[1] https://www.metronieuws.nl/nieuws/buitenland/2017/09/einde-der-tijden-begint-op-23-september-2017

[2] Belcampo, Wielkie wydarzenie [w:] Smutny kos: Opowieści niesamowite i osobliwe z prozy holenderskiej (red.) Ewa Dijk-Borkowska, PIW, Warszawa 1983. Recenzja http://horror.com.pl/books/recka.php?id=64

Informacje o Andrzej Dąbrówka

Tenured professor, Institute of Literary Research (Polish Academy of Sciences), Warsaw.
Ten wpis został opublikowany w kategorii books, literature, personal, Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Przeżyłem koniec świata

  1. Jakub Kubieniec pisze:

    O. Piotr Rostworowski ponoć lubił odczytywać cyfry – np. na nr rejestracyjnych samochodów wg Psałterza. Oto eschatologiczna interpretacja wskazań ciśnieniomierza:
    Ps 17,4: „Choćbyś badał me serce, NOCĄ MNIE NAWIEDZAŁ i doświadczał ogniem, nie znajdziesz we mnie nieprawości”
    Ps 11,6: „On sprawi, że węgle ogniste i siarka będą padać na grzeszników; wiatr palący będzie udziałem ich kielicha”
    Ps 9,2: „”Chwalę Cię Panie całym sercem, opowiadam wszystkim cudowne Twe dzieła”
    Czyli jednak cud…

Dodaj komentarz