Drugi uśmiech Ireneusza

Jako pierwszy uśmiech odebrałem zbieg okoliczności, który po długich meandrach kalendarzowych niemożności zakończył się niespodziewanym wysłuchaniem w przycmentarnym (niegdyś parafialnym) kościółku św. Rocha w Mniszewie wspomnienia o św. Ireneuszu z Lyonu. Musiał to  być uśmiech, skoro i ja się uśmiechnąłem na te słowa celebransa. Przypomniały mi one świetnie znanego autora, wiele razy cytowanego w mojej książce (niedawno wznowionej), którego biografii jednak nigdy się nie przyglądałem.

Gdybym to zrobił, zwróciłbym uwagę, że pamiątkę jego śmierci Kościół obchodzi właśnie tamtego dnia 28 czerwca, oraz że Ireneusz był uczniem św. Polikarpa, którego imię (choć nie osoba) towarzyszy mi w badaniach od paru lat, odkąd zajmuję się “Rozmową mistrza Polikarpa ze śmiercią”.

Dociekliwemu nauczycielowi w tamtym dramacie było dane rozmawiać w kościele o sprawach ostatecznych z samą śmiercią. Mniej dociekliwi albo mniej uporczywie domagający się tej rozmowy poprzestają na wspominaniu zmarłych. Kościół to czyni z urzędu dla swoich doktorów jak biskup Ireneusz, a na prośby bliskich także dla każdego ze wskazanych.

Tak  było i wtedy, kiedy spotkaliśmy się z okazji kolejnej rocznicy śmierci Matki. Wiele razy bywała w tamtym kościółku, a na cmentarzu tuż obok została pochowana.

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

       I

 

Jak będzie wyglądała ta godzina?

Każdy z nas myśli o tym wiele razy,

ale nie wszyscy zdążą się dowiedzieć.

 

Ty nie zdążyłaś, ale ja już mogę

powiedzieć ci, jak było ci pisane

umrzeć: To miał być piękny

ranek w maju

Po świcie, kiedy ptaki budzą w chorych

nowe nadzieje

 

Miałaś się zacząć krzątać jak to zwykle rano

wyjść do łazienki, umyć się i uczesać

I już porządnie wyglądając

miałaś się znów położyć

żeby być trochę zdrowszą i gotową

kiedy się wszystko zacznie

 

Wszyscy prócz ciebie mieli jeszcze spać

i wtedy miał po ciebie przyjść ten ktoś

kogo jedyna ty byś mogła widzieć

gdybyś nie spała

 

Ale zasnęłaś jeszcze i gdy przyszedł

– nie spotkał twego wzroku

i pośpieszył żeby cię odebrać

przy drugim wyjściu poza bramą snu.

 

 

       II

A potem wszystko było tak, jak dobrze wiesz

Synowie ci wybrali trumnę, żeby ciało,

z którego wzrośli, nie zaznało losu

gorszego niż ten zgodny z biegiem rzeczy.

Synowe cię ubrały tak, żebyś się podobała

kiedy się spotkasz na zielonej łące

z tymi, co tam od dawna cię czekali.

Wnuki – ach, wszyscy byliby

niepocieszeni gdyby wnuki

nie przytulały tak dojrzale starszych.

Floksy w ogrodzie, chrzan,

ogórki będą się nazywać twoje,

dopóki same będą żyły.

Szafka, szufladka, etażerka

będą trzymały twoje igły

guziki, krzyż, różaniec, spinki,

aż inne ręce je zabiorą

i złożą w innym miejscu.

maj 2000

◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊◊

Zdjęcie nagrobne miała od dawna przygotowane – owalna płytka ceramiczna z sepiowym wizerunkiem. Przedstawiało ją w dość młodym wieku, jak szacuję mniej więcej tak wyglądała kiedy mnie urodziła (39 lat). Kiedyś postanowiłem namalować na tej podstawie jej portret. Okazało się to niełatwe.

Dość dobrze potrafię narysować podobny portret na podstawie dużego zdjęcia. Rozdałem znajomym w Holandii kilka dużych portretów tamtejszych pisarzy: Henrietty Roland-Holst, Carry van Bruggen, Paula van Ostaijena i jeszcze kogoś.

Potem opiekując się studencką gazetką narysowałem dla niej kilka małych portrecików pisarzy wielkości kwadratowej fiszki: było to do specjalnych numerów „Onze krant”, które powstawały z okazji przyjazdu na zaproszenie Uniwersytetu Warszawskiego wielkich pisarzy współczesnych: Hugo Claus, Willem Frederik Hermans, Rutger Kopland. No i Jan Wolkers, który nie miał zamiaru przyjechać, ale z innego powodu był tematem na pierwszą stronę.

Niestety nie zadbałem o to, żeby zrobić im fotografie – ani tamtym dużym ani tym małym (choć te ostatnie może gdzieś są w moich papierach), nie miałem wtedy żadnego aparatu.

Kiedyś mojemu młodszemu synowi zaimponowałem, naszkicowawszy ołówkiem portret Kazika patrząc na całostronicowe zdjęcie w jakimś kolorowym tygodniku. To gdzieś powinno być, bo wisiało nawet przez jakiś czas w ramce na ścianie w jego pokoju uczniowskim.

Z małego zdjęcia Matki ciężko było trafnie odczytać proporcje, a nie miałem wtedy aparatu cyfrowego, żeby sobie zrobić większe. Więc męczyłem się z tym dość długo i w końcu go nie skończyłem, niezbyt zadowolony z efektu. Przestałem się uczyć malowania i nie położyłem wierzchnich warstw na obrazie, nie namalowałem naskórka i włosów, tylko został zgrubny monochromatyczny podkład, naśladujący oryginalną sepię. Matka akceptowała podobieństwo i kilka razy mi przypominała, żebym dokończył. Ale zostało tak surowo. Odszukałem go niedawno wśród malarskich szkiców wsuniętych za regał.

 002Matka

 

Po moim wspomnieniu młocki przed miesiącem (odbywała się w gospodarstwie Jej brata) miałem sen. Byłem na jakiejś konferencji, w topografii podobnej do odwiedzonej w zeszłym roku Genui, gdzie z sali wykładowej na pierwszym piętrze wychodziło się na duży taras, będący w całości dachem jakiegoś niższego domu. Staliśmy tam w grupie i nagle z niskiego budynku po drugiej stronie ulicy dobiegł zbiorowy śpiew, jakby biesiadowano w restauracji. Kolejno wybijały się z tła różne osoby i w pewnym momencie wyróżniłem czysty donośny śpiew, domyślam się jakiejś ballady, z ciekawym tekstem rymowanym wierszem, i rozpoznałem głos.

– Słuchajcie – powiedziałem do kolegów – to śpiewa moja matka.

Przysiadłem za stołem, skuliłem się i zacząłem szlochać.

Potrafiła śpiewać. Pamiętam jak się spierała kupletami ze Stefanem Wdowiakiem na weselu swojej bratanicy Andzi Nyrkówny. Tańczyli jakiegoś obertasa, nagle się zatrzymywali, cichła muzyka i jedno wykonywało solo swoje dwie linijki jakiejś zapewne pieprznej przyśpiewki, potem znowu taniec, przerwa, i drugie musiało odpowiadać dowcipnym dwuwierszem, który kwitowany był wybuchem śmiechu. Nic nie pamiętam oprócz tej formy, nastroju wesela, tupania butów o taneczną podłogę ułożoną na podwórzu.  Byłem wtedy małym brzdącem, mniej więcej jak ten, co teraz w domu, który kupiła tamta prababcia z pradziadkiem znanym mu tylko ze zdjęcia w starej książeczce wojskowej, uczy się otwierać kluczami furtkę i skrzynkę pocztową.

– Zejdę z tobą – mówi spotkany na schodach pierwszoklasista, gdy wraca akurat ze szkoły i widzi mnie schodzącego z pękiem kluczy.

Ten średni jest do furtki, ten najmniejszy do skrzynki.

Walczy z dziurkami, muszę mu pomagać. Wpychaj do oporu i dopiero przekręcaj. W prawo.

Czyta adresatów. To do taty. Czasopismo to na pewno do mamy. A to… A-n-d… do dziadka. Od kogo?

– P-r-e, pre-zy-de-nt r-z-e, rze, c-z-y, czy, rzeczy,

Trwa to chwilę.

Prof2013-09-16

Wiedziałem od dobrze poinformowanych kolegów że Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów uchwałę w sprawie mojej profesury przegłosowała jednomyślnie 5 czerwca. W piśmie gratulacyjnym od szefa kancelarii dowiaduję się, że stosowny wniosek od CKK trafił do Kancelarii Prezydenta 28 czerwca 2013 roku.

 © A. Dąbrówka 2013

Informacje o Andrzej Dąbrówka

Tenured professor, Institute of Literary Research (Polish Academy of Sciences), Warsaw.
Ten wpis został opublikowany w kategorii art, books, personal. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Drugi uśmiech Ireneusza

  1. Andrzeju, łzy – przy uśmiechu? A jednak – pojawiły się i u mnie, po tej notce – i niezwykłym wspomnieniu z Genui…
    Szkoda, że nie dokończyłeś tego portretu – ale i taki, niedokończony – dobrze, ze jest.
    Bardzo pięknie zagospodarowałeś swój blog tutaj – taki drugi Ogród Andrzeja…

    We wrześniu najpiękniej zakwitają ogrody Andrzeja
    Których istnienie ożywia jak źródło…

    Do uśmiechu Ireneusza – wrócę jeszcze, bo też mi się przygoda podwójna z uśmiechem zdarzyła.

  2. Chyba zaczyna wracać lepsza pogoda, moje ipomeje mają już setki pąków, pojedyncze już kwitły w dwu innych miejscach oprócz tamtej magnolii, za kilka dni zapanuje w moim ogrodzie błękitne szaleństwo. To będzie rzeczywiście niesamowity wrzesień, jak piszesz.

  3. Irena Urszula Kadulska pisze:

    Drogi Profesorze Andrzeju,
    wszystko piękne, dobre i sprawiedliwe bywa tylko CZASAMI i trwa krótką błękitną chwilkę.
    Ale dziś spotkało się parę rzeczy niezmiennie serdecznych, kochających, pięknych i tak wyraźnie zasłużonych. Wiem już, Kto cieszy się z Panem najbardziej i jest najbliżej.
    Serdecznie gratuluję Panie Profesorze i jestem wzruszona – tak myślę , że nade wszystko
    łagodnym wędrowaniem po sprawach sercu bliskich.
    Ale List od Pana Prezydenta i Profesura to fantastyczna sprawa.

    • Droga Pani Profesor,
      Bardzo trafnie Pani uchwyciła to napięcie między rzeczami stałymi a chwilowymi. Jednodniowe kwiaty powojów tak nieodparcie domagają się uznania ich bezbłędności, że trudno im odmówić uwagi. Pewnie z tą hodowlą to przesadziłem, ale dzięki temu widzę zróżnicowanie i mam więcej przypadków do podziwiania.

  4. Gratulacje, panie profesorze Andrzeju!
    Nawet dla blogerów, którzy nie znają Pana osobiście takie wydarzenie jest chwilą doniosłą!
    A wpis niezwykle wzruszający…

    • Dziękuję, życie podpowiedziało scenariusz tej opowieści, bez niego bym nie zabiegał o taki rozgłos…
      Tytuł profesorski nie zmienia w mojej pracy aż tak wiele, nie przybywają jakieś większe uprawnienia, przełom habilitacyjny jest pod tym względem większy. Ale cztery gruntowne recenzje dorobku, piąta superrecenzja, jednomyślna uchwała CKK – to wszystko coś znaczy.

  5. Pingback: The smile of Columbus | adabrowka

  6. Pingback: Trzeci uśmiech Ireneusza | adabrowka

Dodaj komentarz